Epitafium dla pana organisty
Zaledwie trzy numery wstecz zamieścił w naszym piśmie refleksje o cmentarzach, którą zaczynał słowami: Przechadzam się po cmentarzu i nieodparcie nachodzą mnie refleksje o bytowaniu na ziemi, odejściu i zmartwychwstaniu. Chyba jednak nie myślał, że to odejście nastąpi tak szybko.
Często odwiedzał cmentarz, zwłaszcza od dnia, kiedy odprowadził tam swoją żonę. Z tego, co mówił przy spotkaniach, jak też z przytoczonego wyżej cytatu jasno wynika, że w czasie takich odwiedzin myślał nie tylko o tych, których nazwiska widnieją na nagrobkach. Myślał o życiu w ogólności i o życiu własnym, o życiu, które zawsze jest przecież bytowaniem w cieniu cmentarza, bo przez cmentarz prowadzi droga do wieczności. On, który tak blisko że aż symbolicznie obok kościoła i cmentarza mieszkał i tak mocno z Kościołem był związany. Śmierć upomniała się o niego gwałtownie i nieoczekiwanie. Nie dając czasu na oswojenie się z myślą o niej, na bezpośrednie przygotowanie się do przejścia przez smugę cienia. Ale swoista gotowość była chyba w nim stale. Przez 38 lat był przecież zawsze blisko ołtarza, a więc blisko ostatecznego sensu życia i śmierci. Kiedyś myślał nawet, że będzie jeszcze bliżej. Los jednak zrządził, że zasiadł za pulpitem organów. Traktował swoją funkcję jako absolutny serdeczny obowiązek, co przy jednoczesnej pracy zawodowej nie było łatwe. A na posłudze organisty się nie kończyło, bo, obdarzony również smykałką do spraw wizualno-plastycznych, angażował się mocno wszędzie tam, gdzie w grę wchodziły wystrój kościoła i dekoracje. I nigdy nie było to jakieś tam hasło, jakaś draperia czy bukiecik. Zawsze miał wizję. Każdy element coś oznaczał, do czegoś odsyłał. A przy tym - dodać trzeba - wszystkiego nauczył się sam, nie było mu dane rozwijać swych talentów pod okiem mistrzów, w szkołach, które wysyłają w świat z dyplomami i świadectwami, czyli tzw. wykształceniem.
W czasach, kiedy kościelne remonty robiło się jeszcze własnym, parafialnym sumptem, brał na siebie ciężar odpowiedzialności; projektował, malował, rzeźbił. Spod jego ręki wyszły symbole 15 tajemnic różańca, które swego czasu zdobiły sufit kościoła, jego dziełem były gipsowe płaskorzeźby stacji Drogi Krzyżowej, on też odnawiał boczne ołtarze, zanim wzięli się do tego dyplomowani fachowcy. A kiedy tacy się pojawili, by przejąć pieczę nad zabytkowym już kościołem, bynajmniej nie usunął się obrażony ani też nie poczuł niepotrzebny, lecz z tym samym oddaniem dalej w Kościele i w kościele - "robił swoje". Kiedy potrzeba było kandydata na świeckiego szafarza Komunii św. jego kandydatura była w najnaturalniejszy sposób oczywista. Pełnił tę funkcję z oddaniem i bardzo ją sobie cenił. Był na obydwu niedzielnych mszach św. - na pierwszej jako organista, na drugiej w charakterze szafarza. Kiedy coś uniemożliwiało mu tę posługę, starał się o zastępstwo.
Swoimi umiejętnościami służył nie tylko Babicom. Pracował np. przy renowacji bazyliki na Górze Św. Anny, u ojców franciszkanów. Czuł się z nimi związany przez syna - ojca Ruperta, którego franciszkańskie prymicje przygotował i głęboko przeżył na 5 miesięcy przed niespodziewaną śmiercią.
Pan Reinhold Sollich. Rodem markowiczanin, sercem babiczanin. Człowiek nietuzinkowy i wielkiej aktywności. Zginął w drodze do domu, śpiesząc się do nowych prac, z głową pełną planów, które sprawiły, że nie chciał zatrzymać się na noc w gościnie. Miał za sobą szmat drogi, bo wracał od córki z Norymbergi, od domu dzieliło go już tylko jakieś dziesięć kilometrów. Nie dotarł. Zatrzymał się mimo wszystko i wbrew własnej woli. Zatrzymał się nie na jedną noc, lecz na całą wieczność. W gościnie najlepszej z możliwych. U Boga.
P.S.
Pogrzeb odbył się 14.X.1996 r. Tłumnie żegnali pana Reinholda krewni, przyjaciele i znajomi.
Duchownych było więcej niż na prymicyjnej mszy jego syna. Piękną homilię wygłosił ks. proboszcz B.
Kicinger. Pożegnał go także przemową jeden z ojców franciszkanów. W kościele widziało się ludzi,
których nieczęsto się tam spotyka. Ten, kogo przyszli pożegnać, chciał przecież kiedyś prowadzić
innych do Boga.
Na pewno nikt z tych, którzy go znali, nie zapomni tej postaci. Wpisał się trwale w historię naszej parafii.
Wieczne odpoczniecie racz mu dać, Panie ...